Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnątrz załopotał wysoko w górze żagiel, a niżej któryś szkotowy blok przedniego masztu jął uderzać z grzmiącym szczękiem w żelazny pancerz burty. Przyleciał zdala okrzyk:
— Baczność ster!
I odpowiedział mu dalszy głos:
— Trzymam mocno, panie.
Załoga przycichła w oczekiwaniu.
Siwowłosy żeglarz wypukał fajkę o próg i powstał. Okręt wziął lekkie pochylenie, a senny poszum zwiastował, iż morze się ocknęło.
— Otóż i mamy wiejkę — szepnął ktoś.
Jimmy obrócił się powoli w stronę wiatru. W ciemnościach zabrzmiał donośny, rozkazujący głos:
— Duży środkowy na maszt, — ciągnij!
Zebrane u drzwi towarzystwo zniknęło z kręgu światła. Słychać było, jak biegli ku rufie, powtarzając w różnych intonacjach:
— Duży środkowy na maszt!...
Sam tylko Donkin został przy Jimmy’m. Zapanowało milczenie. Jimmy otwierał parokrotnie i zamykał usta, jak gdyby łapiąc szeroki wiew; Donkin ruszał wielkimi palcami u bosych nóg i przyglądał im się w zamyśleniu.
— Czy nie poszedłbyś i ty zaciągnąć ten żagiel? — spytał Jimmy.
— Nie. Jeżeli sześciu chłopów nie ma dość krzepy w muskułach i nie może nasadzić tego przeklętego bezan-żagla, to pal ich sześć, — odrzekł Donkin głosem znużonym i głuchym, jak gdyby mówił z dna jakiegoś lochu. Jimmy ze szczególnem zainteresowaniem przypatrywał się jego stożkowato ściętej głowie o ptasim profilu; wychylił się z łóżka z badawczą i niepewną miną kogoś, co właśnie zasta-