Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? — ryknął pan Baker, zwracając się groźnie na ten pomruk. I całe nasze półkole, jak jeden mąż, cofnęło się krokiem wtył. — Rozpiąć wielki sztag-żagiel! Donkin, marsz na górę! Dalej — grzmiał rozkazem stanowczym: — Rozwinąć płachtę, ciągnąć dołem linę. Jazda!
Po nastawieniu żagla oddalił się pan Baker na rufę i stał przez długą chwilę u busoli, stroskany, zamyślony, ciężko dysząc, jak gdyby się dławił zakałą tej złej woli, która z niewiadomej przyczyny dostała się na okręt. „Czego oni chcą? — myślał. — Nie mogę wyrozumieć tego nagłego ich zamknięcia się w sobie i tych szemrań. Dobra to załoga przecież, jak na te czasy“. Na pokładzie szła dalej wymiana gorzkich słów, podpowiadanych niedorzecznem rozjątrzeniem przeciwko jakiejś niesprawiedliwości, na którą niema sposobu, ale której obecność jest oczywista; poszept w tym duchu trwał wciąż, nawet kiedy Donkin przestawał już mówić. Nasz mały światek dążył swoją krętą, ściśle oznaczoną drogą, unosząc niezadowolenie i niespełnione pragnienia. Mieszkańcy tego światka zaczęli się oddawać posępnej uciesze nieskończonego rozważania i sumiennego oszacowywania swej wartości. Pod wpływem nauk Donkina, wróżącego błogostan, z entuzjazmem roili o czasach, w których każdziutki okręt będzie sobie podróżował po jasnej dali morza i będzie miał załogę, składającą się z samych doskonale odżywionych, bogatych i zadowolonych żeglarzy.
Zanosiło się na długą podróż. Obszar południowo-wschodnich passatów, lekkich a zmiennych, pozostał daleko wtyle; potem w okolicach równika, pod niskiem, szarem niebem i przy dusznem gorącu, okręt mknął po gładkiej toni, podobnej tafli matowego szkła. Hen na widnokręgu poprzyczajane taiły się burze gromowe i okrążały okręt zdaleka, podobne dzikim bestjom, które lęk powstrzymuje od