Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi, oczekujących z znużeniu gwałtownej śmierci, ani jeden głos się nie odezwał. Milczeli i w ponurem zamyśleniu wsłuchiwali się w straszliwe pomstowanie burzy.
Mijały godziny. Pochylony okręt zasłaniał ludzi od wiatru, który z nieustannym jękiem pędził nad ich głowami, ale nieprzytulne schronisko zalewały od czasu do czasu zimne potoki deszczu. Pod ciosem tego nowego dopustu tu i owdzie dygotały ramiona. Zęby szczękały. Niebo przetarło się i słoneczna jasność zabłysła nad okrętem. Po każdym wybuchu fal, grzmocących w kadłub statku, tworzyły się nad nim w rozpyle wytrysków jaskrawe łuki tęcz. Wichura przestała się miotać i przeszła w jednostajny przeciąg, tnący jak połyskliwe ostrze noża. Między dwoma brodatemi wilkami morskiemi, Charley, przywiązany czyimś szalikiem do pierścienia klubki, cicho popłakiwał; rzadkie łzy spływały mu po twarzy, wyciśnięte przez zimno, głód i ogólną niedolę. Jeden z sąsiadów dał mu kuksańca w bok, pytając szorstko:
— Gdzieżeś podział swój tupet? W piękną pogodę nie można ciebie utrzymać, smarkaczu!
I przekręciwszy się ostrożnie, zwlókł z siebie płaszcz i narzucił go na chłopca. Drugi sąsiad przysunął się bliżej, mrucząc:
— To z ciebie, synu, zrobi siarczystego majtka.
Obaj zarzucili nań ramiona i przytulili się do niego. Charley skulił nogi i przymknął powieki. Rozległy się westchnienia; ludzie, widząc, że tak „zaraz nie pójdą przecie na dno“, starali się ułożyć wygodniej. Pan Creighton, który miał zranioną nogę, leżał wśród nas z zaciśniętemi ustami. Kilku ludzi przynależnych do jego warty usiłowało mu cośkolwiek pomóc przy zmianie pozycji. Bez jednego wyrazu lub spojrzenia podnosił ramię jedno za drugiem,