Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skradali na palcach, potrafił zawsze posłać za nami jakiś przykry docinek, tak że wydawaliśmy się brutalami, a po niejakim czasie zaczynaliśmy podejrzewać siebie o głupotę. Rozmowy nasze w kasztelu odbywały się pocichutku, jak gdyby to była świątynia. Posiłki spożywaliśmy w milczeniu i strachu, gdyż Jimmy był w jadle wybredny i otrząsał się na pekeflajsz, na biszkopty, na herbatę — jako na artykuły, nie nadające się na żywność dla ludzi — osobliwie dla ludzi umierających!
— Moglibyście — mawiał — znaleźć jakiś uczciwszy płat mięsa dla chorego, który powraca do domu na kurację... albo na swój pogrzeb. Ale wam o tem mówić! Gdyby to zależało od was, jużbyście się mnie pozbyli. Otrulibyście mnie. Popatrzcie no, coście mi tu dali!
Potrawy przynosiliśmy mu do łóżka, tłumiąc wściekłość, ale pokornie, jak służba znienawidzonego despoty; odpłacił nam za to nieprzejednaną zgryźliwością. Umiał opanować podstawową głupotę ludzką i trzymać ją na uwięzi; — posiadł tajemnicę życia — i owładnął każdą chwilą naszej egzystencji. Acz z rozpaczą, uznawaliśmy jednak tę jego władzę. Mały Belfast o żywym temperamencie, zawsze krańcowy, stale gotów był rzucić się na Jimmy’ego, albo wybuchnąć płaczem. Raz, wieczorem, zwierzył się Archie’mu:
— Za pół pensa urwałbym czarny łeb temu wykrętnemu draniowi.
A poczciwy Archie udawał, że jest zgorszony! Niech to da miarę czarodziejskiego wpływu, jaki wywierał na nas, ludzi prostodusznych, ten murzyn z St. Kitt, trafem do nas przybłąkany. Ale tejże samej nocy Belfast wykradł z kambuza przeznaczony dla oficerów tort owocowy, pragnąc, ażeby nasz wybredny łakotniś miał się czem delektować.