Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

albo zgryźliwe, — lecz ze wspólną wszystkim cechą zbratania się z morzem, z tym samym wyrazem oczu, wpatrzonych bacznie w kompas, lub poglądających ku żaglom. Kapitan Allistoun, pełen powagi, z szyją okręconą starym czerwonym szalikiem, przebywał cały dzień na tylnym pomoście. W nocy zaś wynurzał się częstokroć z pod klapy schodków i stał, jak duch nad grobem, niemy i czujny pod gwiazdami; nocna jego koszula trzepotała się, jak flaga. Po niejakim czasie znikał bez szelestu w otworze schodów. Był rodem z przylądka Pentland Firth. W młodości, na statku wielorybniczym, osiągnął rangę harpunnika. Gdy mówił o tych czasach, jego szare, ruchliwe oczy zatrzymywały się i krzepły lodowato. Później, dla odmiany, wstąpił na handlową służbę Wschodnio-Indyjską. Kapitanem Narcyza był od czasu jego budowy. Kochał swój statek i gnał go bez miłosierdzia. Miał ambitne marzenie odbyć na nim kiedyś świetny kurs pośpieszny, o którym musiałaby być wzmianka w gazetach poświęconych żegludze. Nazwisko właściciela statku wymawiał z szyderskim uśmiechem; do oficerów odzywał się rzadko, a za omyłki strofował głosem łagodnym, ale słowami przejmującemi do szpiku. Włosy miał stalowo–siwe, twarz srogą, koloru surowca. Golił się codzień o szóstej rano, wyjąwszy raz jeden tylko, kiedy na osiemdziesiątej mili na południo–zachód do Maurycego, zaskoczony straszliwym huraganem, obrządku tego przez trzy kolejne dni zaniechał. Nie lękał się niczego, oprócz Boga, który win nie darowuje. Pragnął skończyć swój żywot w jakiejś małej chatce, z kawałkiem przyległego do niej gruntu, gdzieś w zapadłej okolicy, zdala od widoku morza.
Ów władca maleńkiego światka rzadko kiedy zstępował z olimpijskich wyżyn swego pomostu. Na dole, u jego stóp, odbywał się pracowity, lecz podrzędny mozół życio-