Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, ten się nie zląkł — pomrukiwano sobie: — Ten im zada bobu, zobaczycie... To ci heca!... Widzieliście, jak szyper się na niego wybałuszył. Niech mię djabli, jeżeli...
Gdy skończyła się lista, pan Baker, wśród chwilowego milczenia, ponownie przebiegał ją wzrokiem:
— Szesnasty, siedemnasty... Jednego mi brak, bosmanie — rzekł głośno.
Tuż obok stojący wielki chłop z Walji, opalony i brodaty, niczem olbrzymi Hiszpan, rzekł głębokim basem:
— Tam na przodku niema już nikogo, proszę pana. Zaglądałem tam. Na pokładzie go niema, ale może stawi się przed świtem.
— Et! stawi się, albo i nie — uzupełnił starszy oficer. — Nie mogę wyczytać tego ostatniego nazwiska. Zabazgrane całkiem. No chłopcy, dosyć. Zejść na dół.
Niewyraźna i nieruchoma grupa ożyła nagle i jęła się rozpraszać.
Wait[1] — rozległ się nagle jakiś głęboki, dźwięczny głos.
Wszyscy stanęli w milczeniu. Pan Baker, który, ziewając, miał się już do odejścia, odwrócił się z otwartemi ustami. Wreszcie zawołał wściekle:
— Co to jest? Kto krzyknął „czekaj?“ Co?
Spostrzegł jakąś wysoką, przy rudlu stojącą postać, która ciężkim krokiem jęła się przeciskać przez tłum na rufę, ku światłu. I znów ten sam donośnie brzmiący głos rzekł z naciskiem:
— Wait!

Padło nań światło lampy. Człek był postawny. Głowę jego przesłaniał cień łodzi ratunkowych, zwisłych nad po-

  1. Czekaj.