Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 034.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chwila nagłej ciszy. I wnet podłoga kasztelu zadudniała pod stopami ludzi, zeskakujących z łóżek na bosaka i kłapiących po deskach. Wywlekano czapki z pod zmiętoszonych kołder. Ten i ów, ziewając, spinał się pasem. Niedokurzone fajki wytrząsano o futryny i wtykano je pod poduszki. Tu i owdzie zrywał się pomruk: „Co u djabła... Czy nie dadzą nam wcale odpocząć“. Donkin jął ujadać: „Jeśli tak jest na tym okręcie, to my to wszystko musimy zreformować. Już mnie to zostawcie... już ja...“
Ale nikt z tłumu na niego nie zważał. Cisnęli się ku wyjściu po dwu, po trzech naraz, rozmaszystym natłokiem majtków handlowych, którzy nie potrafią wprost przejść przez drzwi statecznie, pokolei, jak zwykli śmiertelnicy — ci ze szczurów lądowych. Za nimi szedł orędownik „reform“ na okręcie. Wreszcie Singleton, porając się z rękawami kaftana, opuszczał izbę ostatni, rzekniesz, ojciec gromady całej: tak rosły i wysoko niosący na atletycznym korpusie siwą głowę mędrca zahartowanego w burzach. — Pozostał na miejscu jedynie Charley, sam w tej białej, jaskrawo oświetlonej pustce; siedział między dwoma rzędami ogniw żelaznego łańcucha, biegnącego gdzieś na mroczny przód okrętu. Z gorączkowym pośpiechem kończył łamigłówkę talrepowego węzła.
Nagle porwał się, cisnął powrozem w kota i skoczył za nim. Czarny koczur z ogonem nastawionym sztywno, niczem maszt flagowy, przeniósł się w miękkich susach na kotwiczny hamulec.
Gdy marynarze wydostali się z parnego kasztelu, pogodna, czysta noc objęła ich kojącem tchnieniem ciepłego oddechu, falującego w świetlanym opyle nieprzeliczonych gwiazd, zawisłych, rzekniesz, nad wierzchołkami masztów. Od strony miasta kładły się na czerń wód smugi światła,