Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez kilka miesięcy — pewno odgrywał rolę bóstwa — i zjawił się niespodzianie, zamierzając prawdopodobnie zrobić najazd na kraj za rzeką lub w dolnym jej biegu. Widać apetyt na kość słoniową zwyciężył w nim — jakże to nazwać? — mniej materjalne dążenia. Lecz nagle bardzo mu się pogorszyło.
— „Usłyszałem że leży bez sił — więc wybrałem się tutaj, zaryzykowałem to“ — rzekł Rosjanin. — „O, z nim jest źle, bardzo źle“.
— Skierowałem szkła ku domowi. Nie dostrzegłem tam żadnych oznak życia; zobaczyłem znowu walący się dach, długą ścianę z mułu wyglądającą z nad trawy, z trzema małemi, kwadratowemi okienkami różnych rozmiarów; wszystko to znalazło się przede mną jakgdyby na odległość ramienia. Poruszyłem się nagle i jeden ze słupów, pozostałych po ogrodzeniu które znikło, znalazł się w obrębie mych szkieł. Pamiętacie, mówiłem wam że uderzyły mię już zdaleka pewne próby ornamentacji, dość szczególne wobec ruiny tego miejsca. Teraz zobaczyłem je zbliska i pod pierwszem wrażeniem targnąłem głowę wtył jak przed ciosem. Potem przesuwałem szkła starannie od słupa do słupa i przekonałem się o swym błędzie. Owe okrągłe gałki, to nie był ornament lecz symbol; wyraziste i zagadkowe, uderzały i niepokoiły — jako pokarm dla myśli a także dla sępów, gdyby się tam jakie znalazły i spojrzały z pod nieba na ziemię; w każdym zaś razie był to pokarm dla mrówek, dość przemyślnych by się wdrapać na słupy. Owe głowy na palach wywarłyby na mnie jeszcze większe wrażenie, gdyby ich nie obrócono twarzami ku szopie. Tylko jedna z nich, pierwsza którą dostrzegłem, zwracała się w moją stronę. Nie zgorszyło mię to tak