Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z tej ziemi. W gąszczu wszczął się gwałtowny rozruch; deszcz strzał ucichł, kilka wystrzałów rozległo się głośno raz po raz — poczem nastała cisza, w której ociężały rytm koła napędowego dochodził wyraźnie mych uszu. Położyłem ster prawo na burtę w chwili gdy pielgrzym w różowej pyżamie, bardzo zgrzany i wzburzony, ukazał się we drzwiach.
— „Dyrektor mnie wysłał“ — zaczął urzędowym tonem i urwał. „Wielki Boże!“ rzekł, wlepiając oczy w rannego.
— Staliśmy nad nim, dwaj biali, a świecący i badawczy jego wzrok ogarniał nas obu. Wyglądało to zaiste jakby chciał natychmiast zadać jakieś pytanie w zrozumiałym dla nas języku; lecz umarł, nie wydawszy żadnego dźwięku, nie poruszywszy członkami, nie drgnąwszy żadnym muskułem. Tylko w ostatniej chwili, jakby w odpowiedzi na jakiś znak którego nie mogliśmy widzieć, na jakiś szept którego nie mogliśmy słyszeć, zmarszczył posępnie brwi, a to nadało jego czarnej, śmiertelnej masce niewypowiedzianie ponury, chmurny i groźny wyraz. Połysk badawczego spojrzenia rozpłynął się szybko w martwej szklistości.
— „Potrafi pan sterować?“ spytałem porywczo agenta.
— Miał minę bardzo niepewną, ale gdy go chwyciłem za ramię, zrozumiał odrazu że żądam aby sterował, czy ma ochotę czy też nie. Jeśli mam wyznać prawdę, wprost chorobliwie chciało mi się zmienić trzewiki i skarpetki.
— „Umarł“ — mruknął tamten, bardzo przejęty.
— „Niema co do tego wątpliwości“, odrzekłem, szarpiąc sznurowadła jak szalony. „I przypuszczam że Kurtz także już nie żyje“.