Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gęsto było od nich w powietrzu; świstały mi przed nosem, padały niżej, uderzały za mną o domek pilota. A przez cały ten czas rzeka, wybrzeże, las, wszystko było bardzo spokojne — absolutnie spokojnie. Słyszałem tylko ciężki chlupot napędowego koła i bębnienie tych kijków. Wyminęliśmy niezgrabnie pień. Jakto, przecież to strzały! Strzelają do nas! Wszedłem prędko do domku aby zamknąć okiennicę od strony lądu. Ten bałwan, sternik, trzymając ręce na szprychach, podnosił wysoko kolana, tupał i mlaskał jak koń ściągnięty cuglami. Żeby go licho! A tymczasem kołysaliśmy się o dziesięć stóp od wybrzeża. Musiałem się zupełnie wychylić aby pociągnąć ciężką okiennicę, i ujrzałem na jednym poziomie z sobą twarz wśród liści, patrzącą na mnie bardzo groźnie i spokojnie; nagle, jakby błona opadła mi z oczu, rozróżniłem w głębi skłębionego, mrocznego gąszczu nagie piersi, ręce, nogi, gorejące oczy — zarośla roiły się od ludzkich członków w ruchu, połyskujących, bronzowych. Gałęzie trzęsły się, chwiały, szeleściły, strzały sypały się z pośród nich i okiennica zamknęła się wreszcie.
— „Steruj nawprost“ — powiedziałem do sternika. Trzymał sztywno głowę zwróconą twarzą ku przodowi, ale przewracał oczami, nogi jego wciąż się zwolna podnosiły i opuszczały, na ustach pokazało się trochę piany.
— „Stać spokojnie!“ rzekłem z wściekłością.
— Taksamo byłbym mógł wydać rozkaz drzewu, aby się nie kołysało na wietrze. Wypadłem z kajuty. Podemną rozległo się gwałtowne szuranie nogami na żelaznym pokładzie i niewyraźne okrzyki; jakiś głos zawołał:
— „Czy pan może zawrócić?“