Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrównać. Trzymać oczy tak długo na jednym przedmiocie, to było zawiele jak na ludzką cierpliwość. Dyrektor ujawniał wspaniałą rezygnację. Ja się złościłem, i wściekałem, i wreszcie zacząłem rozważać czy mam pomówić otwarcie z Kurtzem; ale nim doszedłem do jakiejś konkluzji, przyszło mi na myśl że i moje gadanie, i milczenie, i wogóle jakikolwiek mój postępek nie będzie miał żadnej wagi. I cóż stąd, że się o czemś wie lub nie wie? Cóż stąd, kto jest dyrektorem? Czasem się miewa taki błysk intuicji. Istota tej sprawy leżała głęboko pod powierzchnią, poza moim zasięgiem; nie mogłem wpłynąć na jej przebieg.
— Następnego dnia pod wieczór obliczyliśmy że się znajdujemy w odległości jakich ośmiu mil od stacji Kurtza. Chciałem jechać dalej, ale dyrektor powiedział mi z poważną miną, że droga tam w górę jest tak niebezpieczna, iż byłoby wskazanem czekać na miejscu do rana, tembardziej że słońce stoi już bardzo nisko. Przytem, jeśli mamy korzystać z przestrogi i zbliżyć się ostrożnie do stacji, musimy to uczynić za dnia, a nie o zmierzchu lub w ciemności. To było wcale rozsądne. Osiem mil oznaczało dla nas prawie trzy godziny jazdy, a w górze na rzece można było dostrzec podejrzane zmarszczki. Mimo to czułem się nad wyraz rozdrażniony tą zwłoką, i to najnierozsądniej w świecie, gdyż po tylu miesiącach jedna noc więcej nie mogła już wiele zaważyć. Ponieważ mieliśmy drzewa poddostatkiem a ostrożność była naszem hasłem, zapuściłem kotwicę w środku rzeki. Koryto było wąskie, strome, z wysokiemi brzegami, jak przekop kolejowy. Zmierzch wślizgnął się doń na długo przed zachodem słońca. Prąd biegł gładko i szybko, ale na obu brzegach panował niemy