Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szliśmy byli za daleko i nie umieliśmy już sobie przypomnieć; ponieważ wędrowaliśmy przez mroki pierwszych wieków, tamtych wieków które minęły, nie zostawiając prawie żadnego śladu i żadnych wspomnień.
— Ziemia nie wydawała się ziemską. Przywykliśmy patrzeć na spętany kształt pokonanego potwora, ale tam — tam się oglądało potworny stwór na swobodzie. Ziemia nie była ziemską, a ludzie byli — — Nie, ludzie nie byli nieludzcy. Widzicie, otóż to było najgorsze ze wszystkiego — podejrzenie że oni nie są nieludzcy. Przenikało to zwolna do świadomości. Wyli i skakali, i kręcili się, i wykrzywiali straszliwie; a najbardziej z wszystkiego przejmowała mię właśnie myśl o ich człowieczeństwie — takiem samem jak moje — myśl o mem odległem powinowactwie z tym dzikim, namiętnym wrzaskiem. Brzydactwo. Tak, to było dość brzydkie; ale jeśli człowiek miał w sobie dosyć męstwa, musiał przyznać w duchu że jest w nim jakiś najniklejszy ślad odzewu na przerażającą szczerość tego zgiełku, jakieś mgliste podejrzenie iż to ma pewien sens, któryby można zrozumieć mimo tak wielkiego oddalenia od mroku pierwszych wieków. I dlaczegoby nie? Dusza ludzka jest zdolna do wszystkiego — ponieważ zawiera w sobie wszystko, zarówno przeszłość jak przyszłość. Cóż tam było właściwie? Radość, przestrach, smutek, ofiarność, męstwo, czy wściekłość — któż to mógł powiedzieć? — ale była tam prawda — prawda bez maski czasu. Niech głupiec się gapi i wzdryga — człowiek świadomy życia rozumie i może patrzeć bez zmrużenia powiek. Ale musi być choćby na tyle człowiekiem co ci z wybrzeża. Musi przeciwstawić ich prawdzie to, co w nim jest istotnie prawdziwe — własną, wrodzoną siłę. Zasady tu nic nie