Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

reszta — uchowaj Boże! Wszyscy chorzy. A przytem umierają tak prędko, że nie mam czasu wysłać ich stąd — to nie do wiary“.
— „Hm. Otoż to właśnie“, — mruknął wuj. „Ach! mój chłopcze, ufaj temu — powtarzam, ufaj temu“.
— Ujrzałem jak wyciągnął swe kuse ramię ruchem, który ogarnął las, błoto, zatokę, rzekę i — wobec słonecznego oblicza kraju — zdawał się przyzywać zdradziecko tym hańbiącym gestem przyczajoną śmierć, ukryte zło, głęboki mrok z wnętrza lądu. Takie to było przerażające, że zerwałem się na równe nogi i obejrzałem na skraj lasu, jakbym czekał na jakąś odpowiedź po tym dowodzie nikczemnego zaufania. Wiecie jakie głupstwa przychodzą czasem człowiekowi do głowy. Wyniosła cisza przeciwstawiła się tym dwu figurom, cierpliwa i złowieszcza, czekająca na przeminięcie dziwacznej inwazji.
— Obaj wykrzyknęli jednocześnie jakieś przekleństwo — przypuszczam że wprost ze strachu — a potem, udając że nic nie wiedzą o mojem istnieniu, zwrócili się znów ku stacji. Słońce stało nisko; pochyleni jeden obok drugiego, zdawali się ciągnąć z trudem w górę swoje dwa śmieszne cienie różnej długości, które wlokły się zwolna za nimi po wysokiej trawie, nie zginając ani jednego źdźbła.
— Po kilku dniach wyprawa z Eldorado zanurzyła się w cierpliwą puszczę, która zamknęła się za nią jak morze się zamyka nad nurkiem. W długi czas potem nadeszły wieści, że wszystkie osły im wyzdychały. O losie zwierząt mniej wartościowych nic nie wiem. Nie wątpię że — tak jak i nas wszystkich — spotkało je to na co zasłużyły. Nie pytałem. Byłem wówczas nieco podniecony perspektywą bardzo pręd-