Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piające słońce zalewało nagle to wszystko wzmocnionym jeszcze blaskiem.
— „Oto stacja waszej spółki“ — rzekł Szwed, wskazując trzy drewniane budynki, podobne do baraków, stojące na skalistej pochyłości. — „Odeślę tam panu rzeczy. Cztery skrzynie, tak? Dobrze. Żegnam pana“.
— Natknąłem się na kocioł poniewierający się w trawie i znalazłem ścieżkę prowadzącą na wzgórze. Skręciłem w bok z powodu leżących na drodze głazów i małego wagonika przewróconego do góry kołami. Jednego z nich brakowało. Ten wagonik wyglądał tak martwo jakby był trupem jakiegoś zwierzęcia. Natrafiłem znów na rozlatujące się maszyny, na stos zardzewiałych szyn. Po lewej stronie kępa drzew rzucała nieco cienia, w którym jakieś ciemne kształty zdawały się lekko poruszać. Przymrużyłem oczy; ścieżka była stroma. Na prawo zadźwięczał róg, i spostrzegłem że czarni się rozbiegają. Ciężki i głuchy huk wstrząsnął ziemią, kłąb dymu wydobył się ze skały, i to było wszystko. Żadna zmiana w skale nie zaszła. Budowano tam kolej. Owa skała nie mogła przeszkadzać w robocie, ale bezcelowe jej wysadzanie było całą pracą jaką wykonywano.
— Usłyszałem za sobą lekki brzęk i odwróciłem głowę. Sześciu czarnych ludzi szło ścieżką gęsiego, dążąc z trudem pod górę. Szli powoli, wyprostowani, niosąc na głowie małe kosze pełne ziemi, a brzęk towarzyszył miarowo ich krokom. Wkoło bioder mieli przepaski z czarnych łachmanów, których krótkie końce chwiały się z tyłu jak ogony. Można było policzyć wszystkie żebra tych ludzi, stawy ich członków wyglądały jak węzły na linie; każdy miał na szyi żelazną obrożę a wszyscy byli połączeni łańcuchem,