Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieczek w wytartym kaftanie, podobnym do opończy, i pantoflach; wyglądał na nieszkodliwego durnia.
— „W interesie nauki“ — rzekł — „proszę zawsze tych którzy tam jadą, aby mi pozwolili zmierzyć swe czaszki“.
— „A gdy wracają, robi pan to samo?“ — zapytałem.
— „Ach, nigdy się już z nimi nie stykam“ — zauważył; — „a przytem, widzi pan, zmiany zachodzą w środku“. Uśmiechnął się, jak po wypowiedzeniu przyjemnego żartu. — „Więc pan tam jedzie. Świetnie. To bardzo zajmujące“. — Spojrzał na mnie badawczo i znów coś zanotował. „Czy nie było kiedy w pańskiej rodzinie wypadku obłąkania?“ — zapytał rzeczowym tonem.
— Zaczynało mnie to mocno drażnić.
— „Pan pyta o to również w interesie nauki?“
— „Byłoby rzeczą zajmującą“ — odrzekł, nie zwracając uwagi na moje rozdrażnienie — „gdyby można dla celów naukowych śledzić tam na miejscu zmiany psychiczne zachodzące w jednostkach, ale...“
— „Czy pan jest psychjatrą?“ przerwałem.
— „Każdy lekarz powinien być trochę psychjatrą“ — odparł z niewzruszonym spokojem oryginał. — „Mam pewną teoryjkę, do której udowodnienia wy panowie, udający się tam, musicie mi pomóc. To jest mój udział w korzyściach, jakie kraj mój powinien osiągnąć z posiadania tej wspaniałej kolonji. Bogactwa zostawiam innym. Proszę mi wybaczyć te pytania, ale pan jest pierwszym Anglikiem, który się dostaje pod moją obserwację“...
— Pospieszyłem go zapewnić, że nie jestem bynajmniej typowym.