Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skinął ręką na pożegnanie. Nasi ludzie położyli spokojnie węzełki. Parowiec posunął się naprzód i, wyszedłszy z kręgu światła, znikł natychmiast z naszych oczu, olśnionych przez ogień palący się gwałtownie. I wówczas już wiedziałem, że ujrzę wschód po raz pierwszy jako dowódca małej łódki. Wydało mi się to pięknem, i wierność dla starego statku była też piękna. Obowiązek wymagał aby dotrwać na nim do końca. O blasku młodości! O młodzieńczy ogniu, który olśniewasz bardziej niż płomienie palącego się statku, i rzucasz czarodziejską jasność na szeroką ziemię, i skaczesz zuchwale w niebo — póki wnet ciebie nie stłumi czas, bardziej okrutny i bezlitosny, bardziej gorzki niż morze — młody ogniu, jak płomienie palącego się statku otoczony nieprzeniknioną nocą.


∗                ∗

Stary upominał nas w swój łagodny i nieugięty sposób, że obowiązek wymaga aby ocalić ze sprzętów okrętowych ile tylko się da — dla akcjonarjuszów. Tedy poszliśmy pracować na rufę, a okręt palił się od przodu aby dostarczyć nam światła poddostatkiem. Powyciągaliśmy mnóstwo rupieci. Czego tam nie było! Stary barometr, przymocowany idjotyczną ilością śrubek, kosztował mię prawie życie: dym ogarnął mnie nagle i ledwie zdążyłem uciec. Były tam różne zapasy, bale żaglowego płótna, zwoje lin: rufa wyglądała jak jaki bazar morski, a łódki były zapchane aż po burty. Mogło się zdawać że stary chciał zabrać ile tylko się dało ze swego pierwszego dowództwa. Był bardzo, bardzo spokojny, tylko najwidoczniej stracił równowagę. Czy uwierzycie? Chciał zabrać do