Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się“ — mruknął. Potem zwrócił się do nas: „Żona, to żaden interes dla marynarza. Byłem tam — poza okrętem. No, tym razem nic się złego nie stało. Chodźmy i popatrzmy co nam ten głupi parowiec potrzaskał“.
— Szkody były niewielkie, ale opóźniło nas to o trzy tygodnie. Pod koniec tego czasu kapitan był zajęty ze swymi agentami, więc zaniosłem podróżną torbę pani Beard na stację i umieściłem staruszkę wygodnie w przedziale trzeciej klasy. Spuściwszy okno, rzekła do mnie: „Pan jest zacnym młodzieńcem. Jeśli pan kiedy zobaczy że Jan — to jest kapitan Beard — wychodzi w nocy bez szalika na pokład, niechże mu pan w mojem imieniu przypomni, żeby dobrze ochraniał szyję“. „Dobrze, proszę pani“ — odpowiedziałem. „Pan jest zacnym młodzieńcem, zauważyłam jak pan się opiekuje Janem — to jest kapitanem — —“ Pociąg nagle ruszył; zdjąłem czapkę; nie zobaczyłem staruszki już nigdy... Dajcie butelkę.
— Wyszliśmy z portu nazajutrz. W chwili naszego wyjazdu mijały już trzy miesiące od czasu gdy opuściliśmy Londyn. A spodziewaliśmy się że to będzie trwało najwyżej dwa tygodnie.
— Był styczeń i cudowna pogoda — taka piękna, słoneczna, zimowa pogoda, która ma więcej uroku niż letnia, ponieważ jest niespodziana, i rzeźka, i wiemy że nie będzie, że nie może trwać długo. Jest jak pomyślny traf, jak dar zesłany z nieba, jak nieoczekiwane szczęście.
— Było wciąż pogodnie przez cały czas gdyśmy płynęli przez morze Północne, potem przez kanał Angielski, i trwało to dopóki nie odsadziliśmy się z trzysta mil na zachód od przylądka Lizards; wtedy