Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kłopot — i czuł się dobrze jedynie gdy coś szło nie tak jak trzeba. Nie dowierzał mojej młodości, mojemu rozsądkowi, mojej żeglarskiej wiedzy, i postawił sobie za zadanie aby mi to okazywać w najprzeróżniejszy sposób. Zdaje mi się że miał słuszność. Sądzę że umiałem wówczas bardzo mało, a i teraz umiem niewiele więcej; ale żywię nienawiść względem tego Jermyna aż do dnia dzisiejszego.
Po tygodniowej żegludze dotarliśmy do Yarmouth Roads, a potem dostaliśmy się w burzę — słynną październikową burzę z przed dwudziestu dwóch lat. Wicher, błyskawice, deszcz ze śniegiem, śnieżyca, i straszliwe morze. Lecieliśmy niby na skrzydłach; zrozumiecie jak źle było z nami, kiedy wam powiem że mieliśmy strzaskane nadburcie i zalany pokład. W ciągu drugiej nocy balast przesunął się na stronę podwietrzną a jednocześnie zapędziło nas gdzieś w okolice Dogger Bank. Nie było innej rady, tylko zejść na dół z szuflami i starać się doprowadzić statek do porządku — i oto staliśmy w tej przestronej ładowni, ponurej jak jaskinia; łojowe świece migotały przytwierdzone do belek, burza wyła w górze, okręt rzucał się na boku jak szalony; byliśmy tam wszyscy co do jednego, Jermyn, kapitan, pochłonięci tą pracą grabarzy, i ledwie się mogliśmy utrzymać na nogach, usiłując rzucać szufle mokrego piasku ku stronie nawietrznej. Przy każdem zatoczeniu się statku widać było niewyraźnie w mętnem świetle jak ludzie się przewracają, zakreślając wielkie łuki szuflami. Jeden z naszych chłopców okrętowych (było ich dwóch) płakał rozdzierająco pod wrażeniem tej niesamowitej sceny. Słyszeliśmy jak szlochał gdzieś w ciemnościach.
— Trzeciego dnia burza ucichła i jakiś północny