Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Okręt był także stary. Nazywał się Judea. Dziwaczna nazwa, prawda? Właściciel jego — nazwiskiem Wilmer, Wilcox, czy coś w tym rodzaju, zbankrutował i umarł przed jakiemiś dwudziestu laty — mniejsza o to jak się nazywał. Judea stała w basenie w Shadwell przez całe wieki. Możecie sobie wyobrazić w jakim była stanie. Cała w kurzu, rdzy, plugastwie, — u góry sadza, brud na pokładzie. Wydało mi się że opuszczam pałac dla zrujnowanego dworku. Miała około 400 tonn pojemności, prymitywną windę kotwiczną, drewniane klamki u drzwi i wielką kwadratową rufę; nigdzie nie było na niej ani źdźbła mosiądzu. U rufy widniała nazwa okrętu wypisana wielkiemi literami, a pod nią ozdoby z drzewa o startej pozłocie — wycinane laubzegą — z czemś w rodzaju tarczy herbowej i wypisanem poniżej mottem: „Czyń lub giń“. Pamiętam że podziałało mi to niezmiernie na wyobraźnię. Był w tem jakiś powiew romantyzmu, coś co sprawiło że pokochałem ten stary grat — coś co przemówiło do mojej młodości!
Opuściliśmy Londyn z piaskiem jako balastem, udając się do jednego z północnych portów po węgiel dla Bangkoku. Bangkok! Zadrżałem z radości. Spędziłem był na morzu już sześć lat, lecz widziałem tylko Melbourne i Sydney — bardzo porządne miasta, zachwycające miasta w swoim rodzaju — ale Bangkok!
Wyszliśmy z Tamizy pod żaglami, mając na pokładzie pilota z morza Północnego. Nazywał się Jermyn i plątał się cały dzień po kambuzie, susząc przy piecu swoją chustkę do nosa. Widocznie nigdy nie sypiał. Ten ponury człowiek, z wieczną kapką świecącą u nosa, albo uporał się dopiero co z jakimś kłopotem, albo był w kłopocie, albo spodziewał się że wpadnie