Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czym duchem, podszeptującym „demonem“. Na mnie zaś padło podejrzenie, iż obmyśliłem plan aby nim zawładnąć.
Tak nie było. Nic sobie z góry nie układałem. Z człowiekiem nazwiskiem Marlow zeszliśmy się zupełnie przypadkowo, tak jak się zawiera znajomości w miejscach kuracyjnych — znajomości które czasem dojrzewają do przyjaźni. I tak się też stało w tym wypadku. Pomimo stanowczości z jaką Marlow wypowiada zazwyczaj swe zdanie, nie jest bynajmniej natrętem. Nawiedza mię w godzinach samotności, gdy milcząc, rozmyślamy nad czemś wspólnie w przytulnym, harmonijnym nastroju; lecz rozstając się z nim przy końcu opowieści, nie jestem nigdy pewien czy to nie po raz ostatni. Nie myślę jednak aby który z nas miał ochotę przeżyć drugiego. Co się tyczy Marlowa, jego funkcja skończyłaby się w każdym razie z moją śmiercią i cierpiałby nad swem zatraceniem, gdyż podejrzewam go o pewną próżność. Nie mam tu na myśli próżności w znaczeniu Salomonowem. Ze wszystkich moich postaci on jeden nie drażnił mnie nigdy. To człowiek nawskroś dyskretny i wyrozumiały.
„Młodość“ została bardzo dobrze przyjęta nawet jeszcze przed ukazaniem się w książce. Muszę wyznać nareszcie — a to miejsce równie dobrze się do tego nadaje jak każde inne — że byłem przez całe życie — przez całe dwa moje życia — zepsutem przybranem dzieckiem Wielkiej Brytanji, a nawet wielko-brytańskiego cesarstwa, gdyż pierwsze dowództwo dała mi Australja. Wygłaszam to oświadczenie nie z powodu utajonej skłonności do megalomanji, lecz przeciwnie jako człowiek, który nie ma co do siebie wielkich złudzeń. Podlegam uczuciom chełpliwości i pokory