Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ciemnej maszynowni, gdzie maszyny, znieruchomiałe nazawsze, niszczały zwolna, zamieniając się w rdzawą masę — jak uciszone serce niszczeje w martwem ciele. Na samym początku, gdy statek utracił siłę pędną, ster został porządnie umocowany zapomocą postronków. Ale te z biegiem czasu zbutwiały, poprzecierały się, zardzewiały, pękając jeden za drugim; uwolniony ster stukał ciężko dniem i nocą, wymierzając tępe uderzenia, od których cały statek się wstrząsał. To było niebezpieczne. Nikogo to nie obchodziło, żaden z majtków palcem nie kiwnął. Falk mówił mi, że nawet jeszcze teraz, kiedy się budzi w nocy, zdaje mu się iż słyszy tępe, drgające, głuche ciosy. Wreszcie zawiasy puściły i ster odleciał.
Ostateczny cios spadł na nich, gdy wysłali jedyną pozostałą łódź. Falkowi udało się zachować ją nietkniętą, i postanowiono że kilku ludzi popłynie ku okrętowemu szlakowi aby sprowadzić pomoc. Zaopatrzono łódź we wszystkie zapasy, jakie tylko można było poświęcić dla tych sześciu, którzy mieli odpłynąć. Czekano pogodnego dnia. Nie przychodził długo. Wreszcie pewnego ranka spuszczono łódź na morze.
Natychmiast wybuchły zamieszki w zdemoralizowanym tłumie. Pod pozorem odczepienia lin skoczyło do łodzi dwóch ludzi nie mających tam nic do roboty, a jednocześnie powstała sprzeczka na pokładzie wśród wycieńczonych, słaniających się widm, z których się składała załoga. Do barjery podszedł kapitan, który już od wielu dni nie dawał do siebie przystępu i mieszkał w kajucie nawigacyjnej w zupełnem odosobnieniu. Rozkazał owym dwóm ludziom aby wrócili na pokład i zagroził im rewolwerem. Udali że go słuchają, lecz nagle przecięli linę, odepchnęli łódź od burty i gotowali się do napięcia żagla.