Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgodnie razem, a nieliczne gwiazdy samotne, świecąc oddzielnie w pośrodku czarnych plam, zdawały się należeć do jakiegoś wyższego gatunku i błyszczeć z niewygasłą mocą. Wielkie, śpieszne kroki rozległy się wzdłuż pokładu; wysokie nadburcia Djany znaczyły się głębszą ciemnością. Wstaliśmy szybko z krzeseł, a Falk ukazał się, wszystek biały, i stanął.
Nikt się z początku nie odzywał, jakby nas ogarnęło zmieszanie. Przybycie Falka pełne było ognia, lecz biała jego postać o niewyraźnym kształcie i bez twarzy majaczyła przed nami niby człowiek ze śniegu.
— Kapitan powiedział mi właśnie… — rzekł Hermann naturalnym, przyjaznym tonem, na co Falk zaśmiał się cicho i nerwowo. Zaczął mówić swym zwykłym, równym, zniżonym głosem, chłodno i niedbale; lecz potężne wzruszenie sprawiało że mówił bez związku. Pragnął zawsze domowego ogniska. Trudno żyć samemu, chociaż on nie był odpowiedzialny. Jest domatorem; miał różne trudności; ale odkąd zobaczył bratanicę Hermanna, przekonał się że samotne życie stało się dla niego niemożliwe.
— Powtarzam — niemożliwe — rzekł bez nacisku, tylko z bardzo nieznaczną pauzą między tymi wyrazami, lecz słowa jego zapadły we mnie z siłą jakiejś nowej myśli.
— Nic jej jeszcze nie mówiłem — zauważył spokojnie Hermann. Falk odpowiedział:
— To dobrze. Naturalnie. Tak wypada. — Zupełna szczerość jest konieczna — zwłaszcza gdy człowiek się żeni. Hermann zdawał się słuchać uważnie, ale schwycił pierwszą lepszą sposobność aby poprosić nas do kabiny.
— Ale, ale, panie Falk — rzekł niewinnie gdyśmy