Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiarski procent, i to w dodatku od zgrai Siegersów. Byli w porcie potęgą. A ten mój majtek w podeszłym wieku, Gambril, wyglądał okropnie, kiedy poszedłem na bak aby dać mu proszek chininy. Z pewnością umrze — nie mówiąc już o dwóch czy trzech innych, co wyglądali prawie na równie ciężko chorych, i o reszcie załogi, która gotowa była złapać pierwszą lepszą z panujących podzwrotnikowych chorób. Zgroza, ruina, wieczne wyrzuty sumienia. I żadnej pomocy. Znikąd. Dostałem się między nieprzyjaznych warjatów!
W każdym razie, jeśli mnie czekało przeprowadzenie okrętu o własnych siłach, obowiązkiem moim było w miarę możności zapewnić sobie trochę lokalnych informacyj. Ale to nie było łatwe. Jedyną osobą odpowiednią do tego rodzaju usług był niejaki Johnson — dawniej kapitan tubylczego statku, żonaty obecnie z autochtonką — który zeszedł zupełnie na psy. Słyszałem o nim, że żyje ukryty wśród dwustu tysięcy krajowców i wyłania się na światło dzienne tylko po to aby wynaleźć trochę wódki. Wyobrażałem sobie, że gdybym mógł go wyszukać, doprowadziłbym go do trzeźwości na statku i miałbym pilota. Byłoby to lepsze niż nic. Marynarz jest zawsze marynarzem — a on znał tę rzekę od lat. Ale w naszym konsulacie (gdzie przyszedłem ociekający potem od szybkiego chodu) nic mi nie umieli powiedzieć. Urzędujący tam zacny młodzian, choć pragnął mi dopomóc, należał do takich sfer białej kolonji, dla których ludzie w rodzaju Johnsona wcale nie istnieją. Podsunięto mi myśl, abym go sam wyszukał przy pomocy policjanta konsulatu — byłego sierżanta z oddziału huzarów.