Strona:PL Joseph Conrad-Banita 329.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba przyznać — ciągnął Almayer — że jest prawdopodobieństwo w opowiadaniu Mahmata. Ludzie ci zwykle łżą, lecz widzieliśmy przestrzelonych w piersi: chwilę stojąc, niby nic, a potem bęc, twarzą do ziemi.
— Mahmat opowiada, że tamta stała drżąc na całem ciele, zanim upadł. W barce była Johanna... to jest żona... Odpłynęli nie zwracając uwagi na jej wrzaski. Zapłaciła im za drogę tam i z powrotem, więc mi ją tu odwieźli. Mahmat wynajmuje barkę...
— Bezwstydny złodziej — zauważył gość.
— A! przepraszam! porządny, wcale porządny człowiek. Dwaj jego bracia poprzeszywali się wzajem w jakiejś sprzeczce lancami. Mają to na co zasłużyli. Było to przy ograbianiu grobów. Ale Mahmat wzbogacił się na tym interesie i wyniósł się stąd...
— Wszyscy się stąd wynoszą — westchnął żałośnie Almayer — wszyscy, oprócz mnie... A wszystko dzięki Willemsowi, który tu na moją niedolę sprowadził Araba. Łotr!
— „De mortuis nil ni... num“ — wykrztusił gość.
— Lepiej byś pan używał języka angielskiego, gdyż rodzimego pańskiego języka nikt chyba nie rozumie? — skrzywił się Almayer.
— Nie gniewaj się pan — odparł tamten — to łacina, a przysłowia są mądrością... świata całego. Zresztą o co idzie? Masz pan zajście z Opatrznością. Nie jesteś wyjątkiem. I ja byłbym profesorem w uniwersytecie, gdyby...
Almayer wstał od stołu i przechadzając się po werandzie, mówił:
— Tak, wszystkim dobrze się składa, ale nie