Strona:PL Joseph Conrad-Banita 286.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

knot utarł palcami. Przy zwiększonem świetle ukazały się leżące na ziemi na matach, szczelnie w różnobarwne płachty poowijane ludzkie postacie. Słudzy to byli. Na samym środku izby, pod białemi zasłonami, na kształt kunsztownego alabastrowego ołtarza, stała wytworna kolebka, jedyny przedmiot zbytku w tej pustej, obszernej izbie. Przy kolebce kiwała się tu i tam siedząca na nizkim stołeczku kobieta, nogą machinalnie poruszając kołyskę. Za wejściem Almayera zerwała się na równe nogi, roztwierając szeroko zaspane oczy.
Almayer przysłonił dłonią lampkę, pochylił się nad kołyską, w której spoczywała Nina, jego mała, ukochana Nina! krew krwi jego, atom ludzkości, co mu ludzkość całą przysłonił.
Gdy się zbliżał do niej, gdy patrzał na nią, czuł się orzeźwionym, skąpany w prądach niesłychanej czułości dla tej jedynej żywej, pochwytnej, słodkiej i lubej istoty, śród tylu gróz, brzydot, wstrętów życia. Na jego twarzy pochylonej nad śpiącem dziecięciem i oświetlonej żółtawym, migotliwym płomykiem lampy, odbiły się radość i nadzieja. Przyszłość uśmiechnęła mu się pełna łudzących obietnic. Czego by nie zrobił, na co by się nie ważył dla niej, dla swej Niny! Dym cygara otaczał głowę jego nimbem lekkim, a wpatrzony ekstatycznie w dziecko, podobny był do mistyka-fanatyka, czczącego bóstwo-dziecię, spoczywające na białym ołtarzu ze zmrużonemi powiekami, paląc kadzidła przed bożyszczem drobnem, kruchem, słabem i śpiącem.

Gdy Ali, zbudzony głośnem wołaniem otrząsł się ze snu i stanął na progu swego szałasu, ujrzał