Strona:PL Joseph Conrad-Banita 280.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrzutami sumienia i ból szczery, olbrzymi, pozbawia ją ruchu, myśli, woli, a Almayerowi zdawało się to ostateczną głupotą.
— Czy słyszysz, mistress Willems? — zawołał, głos podnosząc. — Staraj się, proszę, zrozumieć! Czy masz pieniądze? Pieniądze, dolary, guldeny, co bądź, pieniądze? Cóż? Jakże?
Nie podnosząc oczu głosem słabym, wahającym się, jakgdyby ją to kosztowało ogromnego wysiłku woli, skupienia myśli, pamięci, rzekła:
— Dom został sprzedany... Mr. Hudig gniewał się bardzo...
Almayer zacisnął dłonie na stole, powstrzymując wybuch niecierpliwości. Brała go chętka oberwać jej uszy.
— No, tak, rozumiem! Sprzedany! Za pieniądze chyba? he? Komuż się dostały? he?
Podniosła obrzękłe płaczem powieki z wysiłkiem wielkim. Końce warg jej opadły żałośnie.
— Leonard, brat mój — mówiła — chce się żenić. I wuj Antonio także.. i Augustyna... taka uboga i kupę ma dzieci, tyle dzieci! I Ludwik, ten inżynier. On jeden nie wygadywał na mego męża. I kuzynka Marja. Ta krzyczała, wygadywała! Myślałam, że mi głowa pęknie! I kuzyn Salwator i stary Daniel da Souza, którzy... wszyscy brali, wszystkim się coś należało.
Wyliczanie niezliczonych członków rodziny da Souza, dzielących się otwartym spadkiem po szwagrze, synowcu, kuzynie, siostrzeńcu i tak dalej, trwałoby zapewne długo, gdyby Almayer nie przerwał niecierpliwie: