Strona:PL Joseph Conrad-Banita 274.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapukał mocniej, szepcąc uprzejmie:
— Ja to, mistress Willems! mam słówko do powiedzenia... Otrzymałem wiadomości... nader ważne...
— Co? — pytał głos przeciągły, płaczliwy.
— Wiadomości — powtórzył wyraźniej — od męża pani.
Posłyszał szurganie nóg, łóżka skrzypienie.
— Wiadomości! — wołała kobieta — idę, biegnę!
— Nie! nie! — protestował Almayer — narzuć na siebie szlafrok, mistress Willems, i wpuść mię na chwilę.
Słyszał, jak potrącała o sprzęty, tarła zapałki o zapalnicę, słyszał, jak mruczała:
— O Boże! wiadomości... od niego! o nim!... gdzież świeca? Znaleźć nie mogę... Nie odchodź pan! Na miłość Boską nie odchodź!
— Czekam, czekam — upewniał Almayer — rzecz ważna i konfid... i nagła.
— Idjotka — myślał, z dłonią już na klamce. — Gdy teraz głowę straci do reszty, nie zrozumie o co idzie i wszystko na nic!
— Proszę — zabrzmiał w kancelarji głos pomiędzy dwoma głębokiemi westchnieniami.
Wszedł i właśnie w tej chwili na galerji stanął Ali, niosąc poduszki i koce dla usłania w hamaku i tak był ździwiony widokiem drzwi kancelarji zamykających się za Almayerem, że wszystko upuścił na podłogę, potem stał w miejscu, nie śmiąc się się poruszyć. Słyszał głos Almayera, rozmawiającego z tą nieznajomą kobietą. Kimże ona mogła być? Nie zastanawiał się wpierw nad tem, wystar-