Strona:PL Joseph Conrad-Banita 243.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wspólnika i zastępcę. Osobliwie też dogląda interesów twoich, a mnie arogancją swą i zgoła nie skrytą niechęcią życie uczynił nieznośnem, do niewytrzymania. Tak mijały tygodnie, miesiące. Sądziłem, że umrę z bezczynności i nudy. Wówczas...
Przystąpił bliżej, a za nim Aïsza, jak nieoddzielny cień jego. Stanowili teraz zwartą grupę ludzi, stojących tak blizko siebie, że czuli pomiędzy sobą oddech gorący kobiety, której spojrzenia śmiertelnie smutne i obłąkane łowiły na ich ustach niezrozumiałe jej słowa, których wyroczną tajemnicę pochwycić chciała.







V.


Willems odwrócił od niej głowę i wskazując na nią ledwie pochwytnem spojrzeniem, mówił przyciszonym głosem:
— Spójrz na tę i nie wierz ani słowa temu, co mówiła. Co? Żem usnął zmęczony wyczekiwaniem ciebie przez trzy dni i trzy noce; że spocząć muszę. Musiałem. Kazałem jej czuwać i wezwać mnie skoro się zjawisz. Nie wierz kapitanie i nie ufaj żadnej kobiecie! Nikt nigdy nie zgadnie, co się pod kobiecem kryje czołem, nikt nie zgadnie, nie przewidzi, jedno tylko wiadomo to, że kłamstwem wszystko, co z ust ich wychodzi. Żyją obok nas, dłoń w dłoni, kochają lub lgną ściślej od własnej naszej skóry, a zawsze, dla własnych jakichś, niedających się przeniknąć celów. Spójrz kapitanie na tę, tam! i spójrz na mnie! masz przed sobą jej piekielne dzieło. A teraz powiedz mi, co ci tu prawiła?