Strona:PL Joseph Conrad-Banita 237.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu pilno było wyrzucić wypadkiem zduszony gad ohydny i cofnął się; otrzeźwiony ze wściekłości ujrzał Willemsa zakrywającego sobie twarz rękawem rozchlustanej na piersiach koszuli. Patrzał w zdumieniu. Takaż ich dzieliła przestrzeń? Przed chwilą zdawało mu się, że się zwarli pierś z piersią w druzgoczącym uścisku nienawiści. Teraz, nikczemnik! wymyka mu się, oporu nie stawi, nie broni się... Kundel! Gałgan!... Luigard był zdumiony i zasmucony zarazem, głębokim, nieświadomym smutkiem dziecka, któremu się z rąk wymknie zabawka.
— Będzieszże wieczyście oszustem! — wrzasnął rozżalony bardziej jeszcze, niż rozgniewany.
Nie było odpowiedzi, nie... Zamigotały oczy ponad białym rękawem, podjęte ramię opadało, na białym rękawie krwawiła się czerwona plama, krew spływała z czoła, z nosa, po piersiach. Kilka kropel wisiało na starganych kosmykach włosów, spadło na ziemię. Teraz sączyła się już strugą... Luigard patrzał na to wzrokiem osłupiałym, z głuchym żalem, zawstydzony... Także to się wymierza sprawiedliwość? Brała go szalona chętka przyskoczenia do Willems‘a, usłyszenia z ust jego krwawej obelgi, czegokolwiek, coby usprawiedliwiło brutalność tego nań napadu. Chciał się doń zbliżyć i teraz dopiero zdał sobie sprawę, że mu coś uwięziło nogi, coś objęło kolana. Kopnął nogą, lecz natychmiast uczuł znów u kolan swych więzy ciepłe, miękkie a silne, więzy ludzkich ramion. Opuścił wzrok gniewny i ujrzał u nóg swych kobietę, owiniętą w ciemno szafirowy łachman. Twarzy jej nie mógł dostrzedz, widział tylko czarne warkocze, z których nóg swych wyplątać nie mógł. Zerwać je mógł wprawdzie jednem energicznem wstrząśnieniem swych musku-