Strona:PL Joseph Conrad-Banita 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakie czuł, zamykał fatalny, niespodziany, ohydny epizod swego awanturniczego życia. Wszak to, co najgorsze, dokonane już zostało... Reszta... nieunikniony epilog... epilog jego...
Nie raz już przedtem wymierzał doraźnym i samowolnym sądem, sobie i innym, których za pokrzywdzonych uważał, sprawiedliwość. Od Honolulu, aż po Diego Suares, wszem wobec i każdemu z osobna wiadomem było, że kapitan Tom umie być przyjacielem, ale też umie być nieubłaganym wrogiem i biada temu, co na nieprzyjaźń jego zasłuży. Sam mawiał o sobie, że się czuje niezdolnym zdusić muchy, dopóki mu nie dokuczy, lecz niechno zabrzęczy mu nad uchem! Niema pono takiego, co żyjąc poza obrębem cywilizacji i jej praw ustalonych, nie zwichnąłby się w pojęciu wymiaru sprawiedliwości, nie przypisywał sobie samemu mniej więcej do tego prawa, to też kto zna serce ludzkie, nie zdziwi się się szczególną etyką kapitana, przechwalającego się tem, że nie żałował ani jednego swego kroku. Na przedstawienia wszelakie odpowiadał w najlepszej wierze i z pewnem zdziwieniem:
— Nie macie pojęcia o tem! Zrobiłbym to powtórnie, jeśliby była tego potrzeba.
Takim jakim był, budził szacunek przyjaciół swych a nawet i wrogów, a każdy wiedział, że wyobrażenia jego i postanowienia są niewzruszone. Każdy ulegał też im z pewnym podziwem, w którym powodzenie niezwykłe „króla mórz“ coś ważyło. Nikt tylko nie widział go nigdy w takiem jak był w tej chwili usposobieniu. Najbardziej już dziwił się Luigard sam sobie, jakby się dziwił doskonały, z siodła bez widocznej przyczyny, wysadzony jeździec. Czuł się onieśmielony i wahający, unosił się