Strona:PL Joseph Conrad-Banita 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

progu i krzyczał, nogami tupał i gniewał się na nią, nie za to, że płakała rozpuściwszy włosy, lecz za to, że się za piersi szarpała i włosy rwała i krzyczała, jak przystoi kobiecie zmarłych okłakującej. Rozumiesz mię Tuan? Za to, za to właśnie, odciągnął ją od umarłego ojca, a jam patrzeć musiał na zmarłego wodza i na córkę jego, leżącą u nóg psa niewiernego, podejść pełnego. Patrzeć musiałem na lica „białego“, szare jak mgła jesiennego poranku, na jego oczy połyskliwe jak stal ponad głową córki Omara, co się tarzała u nóg psa wściekłego, niewolnika Abdulli, tego, co żyje i oddycha póki się Abdulli podoba. Potrzebowałem nadludzkiej woli, by pięść mą nad nią, nad nim powstrzymać... Wiedziałem, żeśmy pod flagą silnych, że Abdulla ma posłuch u nich i zabronił nam wdawać się z „białymi“... Musiałem słuchać Abdulli...
— Teraz rozumiem — zamruczał Luigard pod wąsem, a po malajsku dodał:
— Gniew miota tobą, Babalatchi.
— Nie Tuan — odparł murzyn łagodnie, opanowując uniesienie i wpadając w przybraną pokorę. — Kimże jestem by się gniewać? Czarnym, z tych, co pierzchali przed waszą potęgą. Sługa Omara, protegowany Lakamby, udzielam rady i zdolnościami memi służę za garść ryżu, nie ośmieliłbym się gniewem unosić przeciw „białemu“. Wyście „biali“ zagarnęli wszystko, ziemię i wody, moc rzutu i do gniewu prawo, nam pozostawiając przywilej odwoływania się do waszej, do „białych“, sprawiedliwości.
Rzekłszy to, Babalatchi stanął na progu swego szałasu, wciągając w piersi nocne, wilgotne powietrze.