Strona:PL Joseph Conrad-Banita 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oddechy upalnego, nocnego powietrza, trzepoty skrzydeł nocnego ptactwa.
Stał twarzą zwrócony do rzeki, bo zdawało mu się, że wązki ten przesmyk posiada więcej powietrza, wyobraża przestrzeń, lecz po krótkiej chwili westchnął głęboko i głowę opuścił na piersi. Wody biegły obojętnie na radość i żale, walki i porażki mieszkańców wybrzeży; wody ciężkie i bez osłony nocy brunatne, gotowe nieść czy to przyjaciół, czy wrogów, pomoc czy zgubę, życie czy śmierć, szybkie wody rzeki, co mogła być zarówno wybawieniem i więzieniem, schroniskiem i mogiłą.
Takie i tym podobne myśli obsiadły ponure czoło Babaltchi‘ego, gdy wzrok puszczał po biegu Pantei. Dziki polityk zapomniał o świeżych tryumfach swych knowań, w pogłębiającej atmosferze tej nocy głębokiej, grobowo cichej, burzą brzemiennej. Noc wczorajszą spędził u wezgłowia konającego Omara i myśl miał pełną grozy ostatnich chwil ostatniej walki z ubiegającem życiem korsarza, powołanego przed sąd, na którym skryć się nie dadzą żadne zbrodnie, ni winy. Barbarzyński mąż stanu czuł w tej chwili gorycz osamotnienia nie mniej żywo, jak to czuć mogą przeczuleni cywilizacją synowie Zachodu. W pół nagi, żując liście betelu, stał na skraju olbrzymiego lasu, nad ciemnymi nurtami las ten przerzynającej rzeki, smutny, ponury i gniewny, bezsilny, swej bezsilności świadom, a gdyby jego obwisłe wargi uroniły jęk bólu, jęk byłby równie głęboki, potężny jak najsubtelniejszego filozofa lub poety, a obił by się o szczyty drzew wyższe od kominów domów i sklepień świątyń w krajach ludnych i cywilizowanych.