Strona:PL Joseph Conrad-Banita 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A z arabem jakże będzie? Przyjmiesz jego zaproszenie?
— Nie wiem jeszcze. W każdym razie nie teraz, teraz czasu nie mam — rzekł Luigard niecierpliwie.
— Chciałbym kapitanie, byś się na coś stanowczego zdecydował — mówił Almayer. — Baba ta i jej bachor, domyślasz się, ojcze, o kim mowa? jest mi w domu wielką zawalidrogą. Baba piszczy dzień cały, bachor podarł się wczoraj z moją Niną. Biedna! Ma, ot taką szramę na twarzy, od pazurów tego djablęcia. Dziecko dzikie, jak i jego ojciec! A ta, płacze, zawodzi, jak gdyby było po kim! To płacze, to znów się wścieka i komu? Mnie wymyśla! Lgnie, jak smoła a gdzie on, a kiedy wróci, a pocom go wysłał, jak gdybym to ja go wysłał! A gdy jej daję wymijające odpowiedzi, oskarża mię o brak serca, narażenie życia ukochanego jej Piotrusia, wyzyskiwanie jego pracy, zdolności i tak dalej i tak dalej. Zuchwalstwo posuwa do gróźb: skarżyć mnie będzie, otworzy kapitanowi oczy na me bezeceństwo!
— Jak gdybym to ja kogo okradł, ograbił — ciągnął z gorzką ironją Almayer — zdradził, sprzedał przyjaciela i dobroczyńcę. I ja to mam znosić? Doprawdy dom mój stał się szpitalem dla wariatek, a ta poczwara wygląda tak szpetnie, że człek by i nie splunął na nią. Do oczu skacze, jak suka wściekła. Moja to się przynajmniej wyniosła od ostatnich kwasów, wiesz jakich... Mieszka sama, na brzegu rzeki, ale tej żony Willemsa to już mam za wiele. Łazi, wszystkich o wszystko wypytuje. Jeśli się dowie prawdy, nie moja chyba będzie wina. Rwie się po za faktorji granice. Musiałem dziś rano stanowczo objawić jej, że są nieprzekraczalne. „Niego-