Strona:PL Joseph Conrad-Banita 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

knowanie? Co z tem począć, co? Stary wilk morski bił się z myślami, zamknięty w swej ciasnej kajucie, tarł ręką czoło i nic wymyśleć nie mógł.
Od czterech dni nie opuszczał kajuty, nie widywał nikogo, lecz otrzymał dwa listy i oba z Sambiru. Jeden, o którym była mowa powyżej, od Willemsa, domagającego się, na zmiętej ćwiartce papieru, bezładnem pismem, spotkania, drugi, wymuskany, na pysznym kartonie, owinięty w grecką, jedwabną, zieloną chustkę, ze złotą frendzlą od Abdulli. Pierwszy, niezrozumiały w swym lakonizmie: „Potrzebuję się widzieć z tobą, kapitanie! Nie boję się niczego. Czyżbyś się bał?“ i podpisany literą „W“. Przeczytawszy to, kapitan list podarł na drobne kawałki, lecz zanim wiatr uniósł na wodę porwane, gniew opadł zastąpiony dziwnem uczuciem, które zniewoliło starego żeglarza zebrać z ziemi szmaty podartego listu i złożyć je starannie, przyciskając futerałem chronometru. Co do listu Araba, odczytał go raz i drugi, lecz chociaż wrzał gniewem, starannie złożył i schował do kieszeni. Lecz i tu gniew ostygł szybko, ustępując miejsce zagadkowemu uśmiechowi: „Okręt płynie dopóki wiosłujem“ — zwykł był mawiać, a wiosła któż z rąk wypuści zanim dobije do przystani. Za trzeźwy był jednak, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że na razie został pobity — ale na razie. Gdy czwartego wreszcie dnia przyjął Almayera, pokazał pięknie odkaligrafowany list Araba. Almayer w milczeniu list przeczytał i milcząc zwrócił kapitanowi. Obaj stali na pokładzie wpatrzeni w koła i kółka, tworzące się na powierzchni wody przez ukryte pod nią wiry. Po długiej dopiero chwili Almayer nie podnosząc oczu, rzekł: