Strona:PL Joseph Conrad-Banita 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie rokoszu, myślę, i około piątej idę nad groblę z dzieckiem, z małą moją, świeżego powietrza spragnioną Niną, wtem słyszę huk. Wsłuchuję się: strzały nie strzały, a tu Ali nadbiega, wołając: „Panie! oddaj mi dziecko! zanosi się na bunt w faktorji!“ Oddałem mu Ninę, sam wróciłem po rewolwer, przechodząc przez kuchenny dziedziniec. Spojrzę, aż tu dziewki uciekają z kuchennej budy, a poza wyschłym, osadę ogradzającym rowem tłum, którego pierwej, po przez zarośla dojrzeć nie mogłem. Tłum rozwścieczony, widocznie ścigają kogoś. Aż tu Jeni-Eng, osiadły tu przed paru laty chińczyk...
— Znam go — przerwał Luigard — był pasażerem pierwszej klasy na moim statku.
— A prawda! zapomniałem. Otóż chińczyk wyskakuje z zarośli i bieży wprost na mnie. Jego to ścigają, gdyż nie chciał złożyć czołobitnego ukłonu pod wywieszoną flagą. Jest, mówi, anglikiem i cudzych znaków uznawać nie myśli. Z piętnastu zauszników Lakamba ściga go, jak charty zająca. Co tu robić? Niech bierze jedną z moich łodzi, a wiosłując dobrze, umknie. Ani chce słuchać o tem anglikiem jest i tyle! „My biali — mówi — wyobraź sobie ojcze tak zuchwałe porównanie, miał na myśli siebie i mnie — ulegać bydłu temu nie możemy, mówi. Myśmy władcy mórz i wysp“. Widzę, że mu gniew zmysły pomięszał, lecz, że tłum poza rowem przycichł, użyczę, myślę, schronienia chińczykowi. Wtem słyszę głos własny Willemsa. Mówi po angielsku, więc widocznie do mnie: „Wpuść, mówi, tylko czterech naszych, by ujęli chińczyka“. Nie odpowiadam i każę chińczykowi milczeć, lecz w rzeczy samej porywa mię wściekłość. „Ostrożnie Al-