Strona:PL Joseph Conrad-Banita 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciwszy mówi: „Radży pozdrawia białego swego przyjaciela, lecz posłania nie rozumie“. Nie rozumie! i tyle! Ani słowa więcej Ali od niego wyciągnąć nie zdołał, ani słowa. Przyrządził hamak, przyniósł poduszki i dopiero wówczas mówi, że siedziba Patalolo zdała mu się opustoszałą, ognie pogaszono, a w ciemnościach słychać wyrzekania i płacz kobiet...
— Ładne rzeczy, myślę sobie, i aż mię całego mrowie przeszło. Ali odszedł, a mnie sen odbiegł. Leżę i słucham: tu strzały, tam strzały, a w kotły biją, jak gdyby dwadzieścia na raz odprawiało się weselisk. Było już po północy...
Almayer wydął wargi, powiedział wszystko co miał do powiedzenia; Luigard stał głęboko zamyślony. Dwa błękitne bąki wtargnęły na galerję brzęcząc głośno. Luigard odgonił ich kapeluszem. Almayer uchylił w bok głowę, bąki rozbrzęczały się głośniej, a brzęczenie to w ciszy poranku podobne było do dolatujących zdala dźwięków orkiestry. Wyleciały po chwili pozostawiając rozmawiających w spokoju.
— Niema ich wreszcie, odleciały — westchnął jak gdyby z piersi zbył ciężaru, Luigard.
— Pal ich! — oburzył się Almayer — uchronić się przed niemi niepodobna. Wybrzeże pełne much, bąków, komarów, a tną! Tydzień temu Nina została ukąszoną i chorowała całe trzy dni. Biedna moja, mała Nina! I po co to plugastwo istnieje?