Strona:PL Joseph Conrad-Banita 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dołał. Ale Abdulla! wiesz ojcze! zbrojny ma okręt, dwanaście kartaczownic, ze trzydziestu uzbrojonych od stóp do głów ludzi: wszyscy z Sumatry, z Delf, z Aten, gotowi walczyć do upadłego dzień i noc.
— Ależ wiem to doskonale — przerwał potok słów Luigard.
— Zapewne, zapewne — prawił dalej Almayer — ...wszystko to płynęło tędy, pod moim, że tak rzec można nosem. Z galerji tej doskonale widzieć mogłem sternika, jegomość pana Willems‘a, a obok niego pół djabła: Abdullę. I ona tam była, wraz z nimi. Wyłowili ją słyszę poniżej, przepływając wzdłuż osady Lakamba, gdzie Willems miotał się słyszę, jak wściekły i wręcz oświadczył, że jeśli mu jej natychmiast nie wydadzą, nie ruszy krokiem dalej, w łeb sobie palnie, do wody skoczy i niech tam sobie robią co chcą. Nie było rady, wysłano łódź po nią, przybyła na pokład i tu dopiero odegrała się komedja jakiej w Sambirze nie widziano, odkąd lądy te — bagna raczej — wyłoniły się z Oceanu. Padła przed nim na kolana, czołgała się u nóg jego, płakała, bredziła jak w gorączce, przepraszała. Za co? A Bóg ich tam raczy wiedzieć. O niczem innem niema mowy w Sambirze. Opowiadał mi to Ali, Ali wysłany bywa zwykle na zwiady. Ludność miejscowa Willems‘a i tę wiedźmę uważają za coś w rodzaju czarnoksiężnika i czarownicy. I jej ojciec jest magiem, czy tam czemś podobnem. Mieszkają na skraju osady Lakamby, on, ona i stara jakaś kobieta. Czczą ich tam, a może tylko raczej boją się. On gwałtownik, ta znów, jego tylko zna, z nim mówi, nie opuszcza go ani na