Strona:PL Joseph Conrad-Banita 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kom, których łodzie rozbiły się pod Formozą. Dobrześ wyszedł na tem? We dwie doby potem wszystkich miałeś na swych piętach — rybaków, nie rybaków, złodziei, rozbójników, żółtych diabłów i sam z góry wiedziałeś co warte te rozbitki i sam ich później ścigać musiałeś, narażając własnych ludzi i własne życie. A gdybyś w tych przeklętych, jak ołów ciężkich, żółtych wodach utonął? Piękny zrobiłbym interes obarczony tą twoją adoptowaną córką. Zawsze ojcze tracisz z pamięci coś winien sobie a i mnie poniekąd. Jeśli ją wziąłem, to jedynie dlatego, żeś mi obiecał wzbogacić mnie. Co? możeś nie obiecał, nie raz, a sto razy? Ratować! Kogo? Chińczyków, małpy te żółte! Wstyd o tem pomyśleć.
Ludzkość! etyka! Piękna mi ludzkość, piękna etyka! Ot! tychże samych, pewnie więcej wywieszano, niż połowę, a wszyscy warci byli szubienicy.
— Gadaj zdrów — mruczał Luigard mnąc nieco nerwowo cygaro i spoglądając wpół gniewnie, wpół drwiąco na biegającego w kółko po galerji swego zięcia, tak jak pasterz spoglądający na rozbrykane, ulubione jagnię. Czuł jednak pewną słuszność w czynionych sobie wymówkach; coś mu widocznie dolegało. Almayer przystanął przed nim, z założonemi na piersiach rękoma, wahając się na nogach z boku na bok.
— Pomyśleć! — mówił — że mógłbym zgnić w tej dziurze i nikt by mię nie wyciągnął. Ale co było, teraz gorzej: teraz zrujnowani jesteśmy, doszczętnie zrujnowani. Biedna! biedna moja mała Nina!
Przysunął krzesło, usiadł na nim naprzeciw