Strona:PL Joseph Conrad-Banita 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CZĘŚĆ III.


I.


— Byle co: psa, kota, byle co nakarmić, odchuchać — wołał Almayer biegając wzdłuż i wszerz werandy. Pewien jestem ojcze! że gdybyś spotkał zbiedzonego tygrysa, podałbyś mu jeść, nie bacząc, że cię samego pożre, lub że zmuszony będziesz puścić mu w łeb kulę. Pal je! ofiary twego miłosierdzia i współczucia! Same żmije i padalce wślizgają się w twe łaski. Przeklęty niech będzie dzień, w którymś go spotkał, przeklęty...
— Dość już, dość, wystarczy! — mruknął pod wąsem Luigard, a Almayer, wymiotawszy wściekłość, stanął uspokojony i zaczerpnął powietrza.
— Ach! — mówił odsapując. Zawsze tak bywało! stare to bajki. Pamiętam! A jak tam było z tym zdychającym z głodu psem coś go dobrotliwie sam przyniósł na pokład? Wściekł się nazajutrz i o mało ciebie samego nie pokąsał. Co? może nie tak? Porwał rękaw najpiękniejszego twego serang‘a i sam pomagałeś nam potem wiązać go liną od kotwicy. Co? Może nie tak? Aha! a jakeś umyślił zboczyć z drogi by nieść pomoc Chińczy-