Strona:PL Joseph Conrad-Banita 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Znamy się oddawna, tuan Abdulla — przemówił Wiilems, udając swobodną obojętność.
— Nie jednej dopełniliśmy razem transakcji — odrzekł zwolna Arab — daleko stąd i w odmiennych warunkach.
— Nie przeszkadza to — odparł chłodno Willems, byśmy tu i w odmiennych warunkach, dokonywać nowych transakcji nie mieli.
— Prawda — potwierdził Arab — miejsca nic nie znaczą, interesy wymagają tylko wzajemnej szczerości i prawości.
— Słusznie tuan! — odrzekł Willems — podstęp obcy mi i gotów jestem powiedzieć ci, jak i dla czego zastajesz mię tu.
— Nie pytam — pośpieszył upewnić go Arab — podróże uczą żyć, podróże uczą zwyciężać! Podróżujesz jak widzę i z tem większem wrócisz do domu doświadczeniem.
— Do domu wracać nie zamierzam — odparł chłodno Wiilems. — Zerwałem z przeszłością, rodziną... braci nie znam. Niesprawiedliwość zrywa węzły solidarności.
Abdulla wzniósł łuki brwi czarnych szkicując nieokreślony ruch dłonią. Dotąd nie zwrócił był uwagi na Aïszę, stojącą w pobliżu. Teraz przemówiła, witając, uprzejmem, z pod fałd zasłony przyciszonem słowem, znamienitego gościa i krewnego. Arab obrzucił ją szybkiem jak błyskawica spojrzeniem, spuszczając natychmiast powieki, jak tego wymaga wschodnich ludów etykieta. Aïsza wyciągnęła do niego dłoń pokrytą fałdami jedwabi, uścisnął ją raz i drugi, poczem zwrócił się do Willems’a. Kobieta zmierzyła dwóch naprzeciw siebie stoją-