Strona:PL Joseph Conrad-Banita 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miennych zdolności, obyczajów, środowisk, ale Aïsza... Rzeczy podobne słyszał, opowiadano mu o kobietach... lecz żeby to się mogła przytrafić jemu... Ha! otrząść się z tego nie mógł, nie widział wyjścia, ratunku, zbawienia. Wina to opatrzności, co mu odmawia sił do otrząśnięcia się z trujących wyziewów namiętności. Almayer’a też wina. Ostrzegał go, ten ostrzeżenie odepchnął, naigrawał się zeń, śmiertelnie obraził, bo czegóż chciał, co usiłował zdobyć banita? Pracę, na początek grosza nieco, możności wyrwania Aïszy z barbarzyńskiego środowiska, przywiązania jej do siebie węzłami potężnej cywilizacji, którą on właśnie reprezentował, podtrzymywał, rozszerzał. To, i to jeno skłoniło go do przezwyciężenia wstrętów obrażonej miłości do Almayer’a. Ten nie zrozumiał go, nie wysłuchał, wyszydził, obraził...
I wnikając w samą głąb serca swego, poznawał z rozpaczą, że ma rację jednooki Malajczyk. Żyć on bez Aïszy nie potrafi. Było w tem coś strasznego i słodkiego zarazem. Przypominał sobie wszystko, od pierwszej chwili spotkania, w lesie, nad ruczajem, postać jej migającą w cieniu to w słońcu, twarz, włosy, spojrzenia, uśmiechy, słowa. Tak, była to dzika kobieta, innej rasy, odmiennego środowiska, bez kultury, której on hołdował, lecz czuł, że bez niej, bez niej właśnie, żyć nie może. Przekonały go o tem aż nadto trzy dni rozłąki i ostatnie, u boku jej spędzone godzin kilka. Tak! Jeśli nie może stąd ją uprowadzić, musi tu z nią pozostać.
Myśl ta przyniosła mu chwilowe ukojenie. Po co walczyć z tem co zwalczonem być nie może. Pod-