Strona:PL Joseph Conrad-Banita 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tse! tse! — syknął z podziwem Babalatchi — co za siła! co za moc! Człowiek tak silny góry przenosić może...
A że mu odwrócony odeń plecami Willems nie odpowiadał, po chwili milczenia zagadnął znów.
— Tuan! po co się gniewasz na mnie, nie ufasz mi? Nie dałemże ci dowodów przyjaźni? Schroniłem ją we własnym domu, bo, Tuan! dom ten moim jest domem, na moje prośby wybudowany został przez możnego i wspaniałomyślnego Lakamba. Odstąpię ci go chętnie. Zamieszkaj tu z nią. Ha! kto zgadnie co jest w sercu kobiety i jeszcze takiej jak ona kobiety! Nagle zapragnęła ujść od Patalolo. Czemu? po co? Nie mnie pytać, jam sługa jej ojca, ze sług najwierniejszy i tylko rzec mogłem: „Jasności oczu moich, serca mego słodyczy! dom mój, w osadzie Lakamby, na twoje usługi“. Cóż innego począć miałem?
— Powiem ci jedno — odrzekł wyniośle, pozycji nie zmieniając Willems — jeśli ją raz jeszcze zdejmie chętka podróżowania lub przenoszenia się z miejsca na miejsce, ty mi za to odpowiesz. Kark ci łotrze skręcę i tyle.
— W sercu przepełnionem namiętnością — począł łagodnie Babalatchi — niema miejsca na sprawiedliwość. Zabić mię Panie możesz, wola twoja. Sam wiesz przecie najlepiej czego jej brak, czego żąda. Ta, jak kobieta każda, żąda świetności i bogactw, do których prawo jej dają piękność, urodzenie, wszystko. Tyś panie banitą, przez własną brać skrzywdzony. Ona wie o tem, lecz wie jednocześnie, żeś silny, mężny, odważny, mąż prawy, jak trzeba i — pozwól Tuan! że ci to powiem: wiek mój,