Strona:PL Joseph Conrad-Banita 091.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednocześnie zniżając Omar. — Gdzie jest? Nie tu? nie tu, — dodał obracając w lewo i w prawo głowę, jak gdyby wygasłym wzrokiem chciał przebić nieprzeniknione ciemności.
— Niema go tu teraz, — rzekł uspakajająco Babalatchi. — Wróci wkrótce.
— Wróci, mówisz? O! przebiegły! chytry! Czy tylko wróci? Przekląłem go trzykrotnie! Niech przeklęty będzie.
— Jest nim niewątpliwie! — uspakajał miotającego się starca Babalatchi, — a jednak, — dodał, — wróci i to zapewne niebawem.
— O! chytry! przebiegły! sam stokroć przeklęty! zdradzasz mię, ty, któregom wywyższył, coś prochem był pod możną stopą moją! Zdradzasz mię! kłamiesz!
— Wierniem walczył u twego wodzu boku, — spokojnie odrzekł Babalatchi.
— Pocóż ma tu wracać, — gniewał się Omar. — By zatruwać powietrze, którem oddycham, urągać mej niedoli, kraść mi serce i ciało mej dziewki? Wiesz przecie, że jest krwią krwi mojej i sercem serca mego! a tak niewzruszona i twarda jak podwodne skały, o które się najmocniejsze rozbijają okręty.
Nagle gniew jego opadł i ciągnął żałośliwie.
— Głodny byłem i nikt mię nie nakarmił; pragnąłem, nie było komu napoić mię; wołałem, nikt mi nie odpowiedział. Niedba o mnie, zaniedbuje mię! Synowie moi polegli, a jej serce pożarł pies niewierny. Czemuś mu pokazał drogę w mojej niedoli ciemne progi?
— Sam ją znalazł o! wodzu mężnych! — odrzekł ze smutkiem Babalatchi — w mojej dłoni jeno