Strona:PL Joseph Conrad-Banita 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głos jego zbudził dziecko. Dziewczynka wzniosła głowę, przestraszyła się dziko wyglądającego nieznajomego, zakrzyczała. Almayer rzucił się do niej, wziął na ręce; idąc nastąpił na rzucony kapelusz Willems’a, strącił nogą na schody, wołając w zapamiętałym gniewie:
— Precz! precz! precz!
Willems usiłował przemówić.
— Precz! — wołał coraz zapamiętalej Almayer. Zbudziłeś mi, przestraszyłeś dziecko! Straszydle przeklęte! precz!
Willems cofał się machinalnie a Almayer kołysząc w ramionach swą córeczkę, uspakajał ją.
— Nie płacz! nie płacz dziecino! Odgonim stracha, wypędzim, zabronim wrócić. Nie wróci. Patrz już odchodzi! Przeląkł się tatusia! Odchodzi skąd przyszedł, do lasu, do dzikiego, do złych, podobnych sobie, do dzikich, czarnych ludzi.
I wznosząc w ramionach uspokojone dziecko po nad balustradą galerji ciągnął:
— O! O! odchodzi! nie wróci! Jeśli by wrócił, tatuś go zastrzeli, ot tak! pif! paf! Wypędź go, aniołku! wypędź: a kysz! a kysz!
Mała podniosła się, czepiając piąstką jasnej i gęstej czupryny ojca i rozbawiona, śmiejąc się po przez łzy, wygrażała drugą piąstką schodzącemu ze schodów Willems’owi, wołając piskliwym głosikiem:
— A kysz! a kysz! a kysz!