Strona:PL Joseph Conrad-Banita 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mam się podzielić może domem, surdutem, butami. Co?
Ale Willems w innych pogrążony był myślach.
— Słusznem jest — mówił półgłosem, bezwiednie, myślom własnym odpowiadając — słusznie żądam udziału w korzyściach... Pozbyłbym się starego i tamtej...
Zamilkł, czoło mu się rozjaśniło jakiemś wewnętrznem błogiem widzeniem.
—... Moją byłaby, niepodzielnie moją. Wydarł bym ją jej krewnym, rasie, wszystkim! Uprowadził w niedostępne kraje, nagiął, złagodził, oświecił... Starczyłbym jej za świat cały...
Twarz mu się zmieniła, głosem kupca przystępującego do targu, ozwał się, zwracając się do Almayera.
— Nie o dar i nie o jałmużnę proszę. Żądam pożyczki, zwrócę do centa, z procentami zwrócę. W waszym handlu i interesach przeszkadzać wam nie będę. Wyzyskać mogę bogactwa miejscowe, których nie tknęliście jeszcze. Mam gotowe plany i pewien jestem przyzwolenia kapitana. O pożyczkę idzie, o prostą pożyczkę. Wszak się nie oddalę, gotów na każde stawić się wezwanie. Sam widzisz dobrze, że nic nie ryzykujesz...
— A! Kapitan przyzwoli! Kapitan potwierdzi i pochwali jeszcze może — wołał Almayer, pieniąc się na samą tę myśl.
— Widzisz — uspokajał go Willems — nie działam bez pewnej zasady, pewności. Słuszne są żądania moje.
— A niech cię dja...
— Almayer! słuchaj! pozycja twoja nie jest tu