Strona:PL Joseph Conrad-Banita 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



CZĘŚĆ II.


I.


Światło dnia upalnego zalało wyspę, a w gorących, oślepiających promieniach legła kraina cała. Żadne żyjące jestestwo nie odważało się narażać na śmiertelne, słoneczne groty. Słabły siły i wola, myśl wlokła się leniwie, pół senna w południowym znoju i same motyle nikłe na słonecznych zawieszone promieniach bujały nad kwiatami, pomiędzy olśniewającem niebem i spaloną upałem ziemią. Cisza w południe znojnego dnia byłaby zupełną, gdyby jej nie przerywał plusk wirów na zielone brzegi rzeki, szum wirów na podwodnych kamieniach, pląsy biegnącej ku morzom fali.
Almayer odprawił robotników na południowy odpoczynek, i niosąc na karku uśpione swe dziecię szukał schronienia w cieniu okalającej dom galerji. Dziecię położył na krześle, podparł wyciągniętemi z hamaku poduszkami i stał chwilę nad uśpionem, przypatrując mu się z czułością. Dziecko zmęczone i zgrzane, zbudziło się i spojrzało na ojca wpół sennem, zamglonem okiem. Podjął z ziemi odłamany liść palmy i zaczął nim powiewać nad główką dzie-