Strona:PL Joseph Conrad-Banita 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grozą. W cieniach o palącym, gorączkowym oddechu, czaiły się różnorodne potwory i niebezpieczeństwa. Legło ono nie tylko zewnątrz, lecz i w nim samym, w nim samym zwłaszcza. W myśli, w sercu, przed wyobraźnią i zmysłami miał ją tylko, ją samą, ponętną jak rozkosz zawrotną dziewczynę, obcego plemienia płonkę tajemniczą, ślepego, pokonanego wodza córkę. Miał chwilę przebłysku świadomości, daną najbardziej zaślepionym, krótką chwilę, w której raz jeszcze odczuł niebezpieczeństwo i czczość ślepych instynktów, którym się dał opanować. Zdjął go lęk, coś na kształt wstrętu: On „biały“, ambicji pełen, i który dotąd grzeszył li tylko brakiem zastanowienia, lekkomyślnością, we własną gwiazdę i własne siły samolubną ufnością! Kobieta ta ponętną była i piękną, prawda, lecz dziką, pozostała na łonie nieujarzmionej przyrody... Ha! rzecz cała miała mniej wagi, niż się zdenerwowanemu przymusową bezczynnością zdawać mogło. Ha! Czy jednak czasem Willems nie wszedł na drogę, na której bezpowrotnie zginie były wspólnik Hudiga. Co tam! Zawiódł się na samym sobie jak i na życiu; sam siebie nie poznawał, gotów poświęcić na poły dzikiej kobiecie sumienie, przyszłość, cywilizacji prawa, kultury nawyknienia, rasowe instynkty, wszystko. Nie zdawał sobie z tego jasnej sprawy, czuł się jednak zbity z toru, czuł, że leci w przepaść zawrotną, porwany potokiem rozszalałym, w noc ciemną... Zamykał oczy obojętny na zgubę, wolał ją od walki.