Strona:PL Joseph Conrad-Banita 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod monotonną nudą tego życia, tęskniąc do dawniejszych zajęć, zwyczajów, powodzeń. Leniwym krokiem obchodził składy gutaperki, taranów i innych miejscowych produkcji, oraz ryżu i europejskiej tandety, przywiezionej do składów „Luigard et Cie“ w Sambirze. Milczący zasiadał do wspólnego z Almayerem stołu i czuł, że aczkolwiek nie lada obszary wyspy podlegały przewadze Almayera, nie znajdzie tam ujścia dla swych zdolności i energji. Nie widział dla siebie gruntu poza ciasną palisadą, a człek przyzwyczajony od lat wielu uważać się za niezbędnego, burzył się wobec chłodnej i wzgardliwie podkreślanej gościnności swego towarzysza, wobec przymusowej nieczynności, w jakiej go tenże stale utrzymywał i tej niechęci, co charakteryzuje „białych“ względem siebie, gdy ich los rzuci w osamotnione, jak kopalnie bogactw, dające się eksploatować kąty lądów zamieszkałych przez dzikie, lub za takie uchodzące plemiona.
Willems zgrzytał w bezsilnej wściekłości zębami, myśląc o życiu marnowanem u boku zawistnego, mściwego, pospolitego głupca. Szmer wód, szum liści w lesie, zdawały się wyrzucać mu jego bezczynność. Dokoła niego wszystko ruszało się, żyło, walczyło o bogactwo, o byt, lub chociażby jak dzikie, lub za takie uchodzące plemiona krajowców, o przedłużenie nędznej, lecz samodzielnej egzystencji, on sam tylko, on sam zdawał się wytrącony z biegu wszechrzeczy, spętany, z pożerającą go tęsknotą, z jadowitym, nieustannym żalem, głuchym, gniewnym buntem we wzburzonej duszy.
Większą część dnia trawił na bezcelowych po okolicy wędrówkach. Sambir, co miał zakwitnąć