Strona:PL Joseph Conrad-Banita 051.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niały zatrute wyziewami rozkładających się trupów powietrze a Babalatchi nieustraszony walczył by ocalić chociażby jedną łódź, deskę zbawienia w dniu sądu, dniu ostatecznym. W chwili wybuchu ostatniej rezerwy prochu udało mu się znaleźć w pobliżu w pół żywego i oślepłego wodza. Synowie Omara byli w boju, przy pokonanym, okaleczonym starcu, pozostała tylko córka Aïsza, nieustraszona tak jak jej bracia. Z pomocą wiernego Babalatchi, dociągnęła ojca do brzegu, do skrytej w zaroślach barki. Za nimi rozległy się strzały i gromy wybuchów, Aïsza podtrzymując krwią ociekłą głowę ojca, spojrzała śmiało w oczy staremu słudze. Nie! nie miał się czego bać, nie miał się za czem oglądać; wróg był w mieście, lecz miasto było w gruzach i nie było w nim nic, oprócz trupów poległych mężów i oszalałych ze strachu i rozpaczy kobiet; nic, oprócz ognia i dymu, trzasku walących się i płonących dachów i zagród.
Babalatchi, tamując dłonią płynącą mu z ramienia krew, westchnął.
— Silni są, — mówił, — i moc ich wielka, w walce z nimi zginąć musimy...
— Nie wszyscy jednak, nie wszyscy, — dodał przez zęby, wyciągając pięść krwawą ku opuszczanym brzegom.
Czas jakiś marzył o zemście bogów — a i ludzi — rozkoszy, lecz marzenia jego zostały rozwiane chłodnem przyjęciem sułtana Sulu, u którego szukał posiłków, a znalazł upokarzającą i skąpą gościnność. Aïsza leczyła okrutne rany ojca, a wierny Babalatchi zaskarbiał sobie łaski władcy i protektora, naszeptu-