Strona:PL Joseph Conrad-Banita 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widzę, że nie zdajesz sobie kapitanie, sprawy z tego jakie tam było i być może moje życie?
Tyle było szczerości w jego głosie, że Luigard westchnął.
— Trudno, — rzekł, — lecz czyjaż w tem wina?
— Kapitanie, — zawołał Willems szczęśliwą ruszony myślą, — jeśli mię pozostawisz na tem wybrzeżu, duszę mą weźmiesz na swą duszę.
Szerokim giestem wskazał uśpione, w mrokach nocnych czarnemi masami rysujące się miasto.
— Nie wrócę tam, za nic. Dla żony, czy nie dla żony, nie wrócę. Wepchnij mię raczej w nurty morza.
Wilk morski cofnął się.
— Nie próbuj straszyć mię, — rzekł rozważnie i surowo. Głos i słowa desperata poruszyły własne jego sumienie. Pokrywając wzruszenie próbował być ostrym, brutalnym.
— Najlepiejby było, — mówił, — nie przeszkadzać ci w wymierzeniu samemu sobie sprawiedliwości. Nie mieszałbym się w to co jest sprawą własnego twego sumienia, gdybym nie był poniekąd za ciebie odpowiedzialny.
— Pfuj, — splunął, — ani zrozumieć mogę twej głupiej, brudnej pychy.
Postąpił parę kroków naprzód i huknął na kołyszących się w łodzi wioślarzy.
— Zapalić mi lampę i podać ją tu natychmiast. Noc ciemna oczy wyżera.
Zanim spełniono jego rozkaz wyjął z kieszeni notatnik i niecierpliwie gryzł koniec ołówka mrucząc:
— Poradzę z tem sobie kiedyś, wszystko w swoim czasie... teraz pilniejszą mam robotę...